sobota, 12 lipca 2014

POZORY, POZORY..., WIECZNIE TE POZORY

Niedawno dostałam mały, ale uroczy prezent - wenecką maseczkę...
Kocham prezenty i nigdy się ich nie pozbywam. Nie wyrzucam, ani nawet nie przekazuję innym, w ramach tak zwanej sztafety niechcianych prezentów.
Faktem jest, że nie zawsze wiadomo gdzie taki upominek wyeksponować i z przykrością stwierdzam, że zdarzają się takie "durnostoje", z którymi nie za bardzo wie się co począć.

Ale durne, czy nie, zawsze to przecież skumulowany ładunek dobrej energii. Ktoś o nas pomyślał, zadał sobie trud, przyniósł - a przecież nie musiał...
Dlatego też, gromadzę te wszystkie dobre cząsteczki i grzeję się w ich cieple.
A ta maseczka na dodatek przecudnej urody i przebogato zdobiona..., ale gdzie powinna znaleźć swoje miejsce?
Pomyślałam sobie, że jest takie miejsce w domu, gdzie na pewno nikt nie zasiada w masce, a nawet nie ma oporów, żeby porobić głupie miny, czy nawet sobie trochę i bez zahamowań postękać, dlatego też przyozdobiłam drzwi do tego miejsca właśnie tą wenecką maseczką.
Będzie ona nawiązywała do obrazu, który już wisi we wnętrzu, a który dostałam jako prezent pożegnalny, kiedy odchodziłam z pracy. Postać na tym obrazie ściąga maskę, pod którą jest kolejna maska...
"Naprawdę jaka jesteś tego nie wie nikt..."     
Tak to już w życiu bywa, że rzadko coś, a szczególnie już ktoś, jest taki na jakiego wygląda.
Nastały teraz takie czasy, w których czymś normalnym jest, że ludzie nie wychodzą z domu bez masek, a bywa, że i nie rozstają się z nimi i w domowych pieleszach.
Zupełnie rzeczą powszednią stało się, a wręcz jest normą, że ludzi ocenia się po tym jak wyglądają, gdzie pracują, a przede wszystkim po tym, co posiadają.
Teraz gadżety zaczęły być miarą wartości człowieka.
Czasem mam wrażenie, że mimo tego, że większość zapytana o te wartości zapewne podałaby jako przykład jakieś cechy charakteru, czy postawę moralną, to tak na życie stosuje własnie ten wymiernik, czasem zupełnie sobie tego nie uświadamiając.
Może przyczyną tego stała się wzmożona ilość kontaktów, nadmierne tempo życia, które nie pozwalają na zatrzymanie się przy pojedynczej osobie?
Może za bardzo skupiamy się współcześnie na swoim JA, na swoim sukcesie, do tego stopnia, że nie widzimy już świata poza własnym nosem?
Żyjemy w coraz większym tłumie, a jednocześnie stajemy się coraz bardziej wyalienowani.
Dodatkowo, mimo coraz większej wiedzy i niby coraz większej otwartości na świat, na inność innych, ulegamy różnym uprzedzeniom, które jakby z góry przekreślają człowieka obok, lub w ogóle nie pozwalają się do niego nawet zbliżyć, żeby zweryfikować słuszność naszych przekonań. 
Wolimy w nich uparcie i czasem bez sensu trwać, niż zmienić swoje poglądy, a już nie daj Boże przyznać się, że nie mieliśmy racji.
Czasami jest to też głupia i pospolita zazdrość, że on ma lepszy samochód, a ona jest zgrabniejsza i ma fajniejszego faceta..., i już mamy do nich złe nastawienie i tracimy ochotę na to, żeby przekonać się, jakimi ludźmi oni są w rzeczywistości. 
Czy ja jestem inna, niby że lepsza od "tamtych"?
Wręcz przeciwnie..., zapewne jestem nawet jeszcze gorsza.
Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko zapisać fakt, że czyjś status materialny nigdy nie miał dla mnie znaczenia, nigdy mi to nie imponowało do tego stopnia, że stawałoby się pierwszoplanowe.
Czasami staje się to nawet do tego stopnia absurdalne, że powoduje to u mnie większy dystans i prawdopodobnie nieuzasadniony krytycyzm.
Przeginam w drugą stronę...
Co prawda nie mam problemów w kontaktach, nawet z ludźmi spotkanymi przypadkowo i po raz pierwszy, ale są to kontakty w większości powierzchowne, nie mające szans na pogłębienie, przynajmniej z mojej strony.
Przeważnie kończy się to na uśmiechach, wypiciu kawy i na "do widzenia".
Jeśli po drugiej stronie jest podobna osoba, to znajomość pozostaje na takim właśnie "pozornym" poziomie zaprzyjaźnienia.
Przyjmuję raczej postawę wyczekującą na inicjatywę drugiej strony, której oczywiście mogę się nigdy nie doczekać. I na ogół tak właśnie jest. 
A ja udaję, że wszystko jest w najlepszym porządku, i że dobrze mi z tym...
Bo ja nie tylko zakładam codziennie maskę, ja nawet w niej śpię!

3 komentarze:

  1. Czytam Twojego bloga i zastanawiam się skąd w Tobie tyle frustracji. Przecież nie zawsze życie bywa usłane różami.
    I ta pogoń za rycerzem na białym koniu (chociaż się tego wypierasz). Czyżby ta częsta zmiana zdjęć na FB świadczyła,
    że również zakładasz maskę w zależności od humoru, potrzeby i nastroju żeby zmylić przeciwnika ? Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Anonimowy - przecież ja się niczego nie wypieram - hi hi!
    Jestem jedną z tych najbardziej zamaskowanych w noc i dzień :), przynajmniej tak mi się wydaje.
    A rycerz?
    Cóż przydałby mi się, nawet i bez konia !
    Jak na razie; ani widu, ani słychu - stąd taka ze mnie sfrustrowana, wredna baba - efekt rycerskiego niedopieszczenia hi hi!
    pozdrawiam
    Iw

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękna riposta ! I za to Cię lubię. Tak trzymaj! Pozdrawiam

      Usuń