poniedziałek, 21 października 2013

KTO JEST WINNY PEDOFILII?

W Polsce tak już jest,  że jak media przypuszczą na kogoś atak, zwłaszcza jeśli jest to nośny temat, mogący wpłynąć na słupki oglądalności, czy czytelnictwa, to nie ma zmiłuj się, ani uczciwej polemiki; jest tylko jednostronny osąd.
Ale, to moje zdanie.
Kolejny już dzień trwa atak na arcybiskupa Michalika.
Nie wiem, czy arcybiskup sam pisze swoje publiczne wystąpienia, czy robi to za niego ktoś inny, ale faktycznie, sformułowania jakie potem wygłasza, delikatnie rzecz ujmując, są wysoce niefortunne i dają pole do różnych interpretacji, które zamiast skupiać się na istocie problemu, prowadzą do ataku na Kościół.
Nie sądzę, żeby arcybiskup (nawet jeśli tak myśli) świadomie i publicznie ośmielił się stwierdzić, że winę za wykorzystywanie seksualne ponosi ofiara.
Jednocześnie dziwię się, że po pierwszej „wpadce”, głęboko nie zastanowił się nad każdym, kolejnym, wypowiedzianym w tym temacie zdaniem.  Przecież powinien zdawać sobie sprawę z konsekwencji swoich wystąpień w tak zaognionej sytuacji  i z ich wpływu na postrzeganie Kościoła jako instytucji, przez ogół Polaków.
Mam nadzieję, że chodziło mu o coś innego, niż usprawiedliwianie pedofila, a mianowicie o to, że są sytuacje, które sprzyjają,  stwarzają dogodne warunki i pole jego działania.
I z taką interpretacją się godzę, bo takie jest również i moje zdanie.
Dziecko jest łatwą ofiarą zawsze, ale zwłaszcza wówczas, kiedy nie ma oparcia w rodzinie, kiedy jest tak naprawdę zostawione same sobie, kiedy nie czuje się wystarczająco kochane, kiedy nie ma przy sobie kogoś, komu może bezgranicznie i bez obaw zaufać.
Jeśli rodzina nie jest stabilna wewnętrznie, rodzice kłócą się, rozwodzą, to mimo, że deklarują swoją miłość do dziecka, całą uwagę koncentrują na sobie nawzajem, a dziecko często bywa w tych warunkach tylko przedmiotem przetargu. 
Mały człowiek zostaje z boku, nie ma do kogo się zwrócić, nie chce obarczać swoimi problemami rodziców, by nie pogorszyć sytuacji, a na dodatek, często zupełnie nieuzasadnienie, sam czuje się winny konfliktu między nimi.
Podobnie bywa w rodzinach kiedy rodzic wychowuje samotnie dziecko.
Wtedy może pojawić się "dobry wujek, który zrozumie wszystko”, wujek, który ma czas, który kupi ładną zabawkę, weźmie na spacer i przytuli.
To na początek, aby zdobyć zaufanie dziecka, bo na tym niestety miłość wujka nie zawsze na tym się tylko kończy.
Co ma w takiej sytuacji zrobić dziecko, do kogo się zwrócić, komu opowiedzieć?
Rodzicom, którzy mają własne kłopoty i lubią wujka?
Czy mama lub tata uwierzy?
Dziecko się boi, boi się opowiedzieć o swojej krzywdzie…
I tu pojawia się najważniejsze pytanie dlaczego się boi, dlaczego nie ufa rodzicom, że mu pomogą, że przerwą jego cierpienie?
Oczywiście nie dotyczy to wszystkich przypadków gdy rodzice mają ze sobą konflikt, czy samotnie wychowują dziecko, bo doszłabym w tym wypadku do absurdalnego wniosku, ale niewątpliwie są to sytuacje sprzyjające.
Podam przykład.
Kiedy byłam nastolatką mieszkałam z rodzicami w ogromnej, starej, poznańskiej kamienicy. Mieszkańcy tam byli różni; od prawdziwej patologii, do zamożnych i inteligenckich rodzin.
W naszym wejściu na pierwszym piętrze mieszkała rodzina z trójką dzieci. Ojciec alkoholik, często wzniecał awantury, bił żonę i wszystko co się tylko dało, zamieniał na wódkę.
Nie muszę dodawać, że w ich domu panowała bieda.
Moja mama często pomagała im dając coś do jedzenia, ale największą opieką otaczał tą rodzinę, szczególnie dzieci, inny sąsiad, pan N.
Kupował nie tylko jedzenie, ale i ubrania, czy zabawki. Najbardziej interesował się starszym z chłopców, 10-letnim Rysiem.
Wszyscy podziwiali pana N, aż do momentu kiedy jego żona (bo pan N miał żonę i dwoje dzieci), wracając niespodziewanie dla niego, wcześniej z pracy, zastała swego męża golutkiego w wannie z Rysiem.
Rozpętała się wówczas prawdziwa awantura, łącznie z interwencją policji.
Na nic się zdały wykręty pana N, że chciał tylko wykąpać chłopca, bo ten, przyciśnięty przez policjanta, z płaczem opowiedział o wszystkim.
Opowiedział,  jak za nową kurtkę, czy zdalnie sterowany samochodzik, dotykał swego opiekuna tak jak tamten mu pokazał i jak pan N, wspólnie bawiąc się z nim w wannie, dokładnie mył mu wiadome miejsca, o innych bardziej drastycznych szczegółach nie będę tutaj pisać.
Nie muszę mówić, że pani N, wzięła dzieci i zostawiła męża pedofila bez chwili wahania.
Co do pana N, to o ile wiem wyłgał się w sądzie i nie poniósł żadnej kary.
Jeśli chodzi o pedofilie wśród duchownych, to zapewne występuje ona w takim samym procencie jak pośród pozostałych zawodów, jednak jest ona dla nas bardziej odrażająca i bardziej godna potępienia, gdyż dotyczy ona tych, którzy głoszą słowo Boże i powinni dawać przykład tym, których zgodnie z tym słowem nauczają.
Moim zdaniem tacy księża powinni być bezwzględnie i natychmiast, usuwani ze swoich stanowisk i osądzani zgodnie z obowiązującym prawem. 
Ukrywanie ich uczynków, bardziej szkodzi, niż pomaga Kościołowi, który w ten sposób nieudolnie i błędnie, chce utrzymać opinię świętości i nieskalania grzechem.
Księża, to też ludzie, a nie święci; mają taki sam seksualizm co pozostała populacja. To, że przywdziewają sutanny nie zabezpiecza ich przed ich własnymi, często anormalnymi popędami.
Zboczenia seksualne istnieją od zawsze, tak jak i gwałt i pedofilia, i pewnie będą istniały nadal, ale musimy zrobić wszystko, aby je ograniczyć.
Kary powinny być bardziej dotkliwe - łącznie z chirurgiczną kastracją, bo tego nie da się wyleczyć.
Co prawda prezydent Lech Kaczyński podpisał swego czasu, pakiet ustaw wprowadzających tzw. chemiczną kastrację, ale sprawy nie posunęły się ani o krok.
Eksperci twierdzą ponadto, że nawet najskuteczniejsze terapie nie są w stanie całkowicie zahamować pedofilskich popędów: aż 20 proc. zwyrodnialców nigdy nie będzie wstanie pohamować swoich chorych zapędów. Dlatego ludzie ci - jeśli mają przebywać na wolności - powinni być pod stałym nadzorem.
A my sami, musimy być bardziej czujni, musimy rozmawiać z naszymi dziećmi, nie tylko o szkole, czy o tym, czy zjadło śniadanie, ale także o tym, gdzie i z kim było, co robiło.
Nie wstydźmy się, my dorośli, rozmawiać o „złym dotyku” z naszymi dziećmi, by potem one nie wstydziły się powiedzieć o nim, nam…
A przede wszystkim, róbmy wszystko, żeby nasze dzieci miały w nas ostoję i miały pewność, że mogą nam wszystko powiedzieć, bez obawy o to, że zbagatelizujemy to co mówią, albo co gorsza, że je za to ukarzemy.
Z drugiej strony nie popadajmy w paranoję, widząc jak ktoś przytula dziecko, bo dojdzie w końcu do tego, że żona zacznie patrzeć podejrzliwie na męża, gdy ten zechce wykąpać ich dziecko i przestaniemy posyłać nasze dzieci na katechezę, bo każdy ksiądz to pedofil.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz