niedziela, 5 października 2014

SORRY, TAKI MAMY KLIMAT?

Obudziłam się w słonecznej kąpieli :)
- Cudnie... - westchnęłam i przeciągnęłam się zadowolona.
Popatrzyłam na lazurowe niebo, przezierające szeroko pomiędzy dwiema chmurami i pomyślałam sobie, że będę mogła, tak jak lubię, zjeść śniadanie w moim bocianim gnieździe; być może w ostatnim letnim blasku...
No i wykrakałam...
Bo to blask był ostatni!
Nim po kuchni rozszedł się aromat świeżo zaparzonej kawy, nim zdążyłam ustawić na tacy koszyk z tostami i resztę smakowitych dodatków, poczułam zimny powiew na moich bosych stopach...
Zerknęłam w otwarte okno. 
Po słońcu nie było już ani śladu, a niebo zasłoniły ciężkie, opasłe chmury.
Szkoda gadać; wylazła na niedzielny świat szarzyzna!
Od razu odechciało mi się wycieczki, którą miałam w planie...
W mieszkaniu pozbawionym ciepła słonecznego, nagle zrobiło się chłodno.
Nie było rady, podreptałam zrezygnowana do garderoby i wyciągnęłam mój "babciny ekwipunek"; dzianinową sukienkę i wełniany, olbrzymi szal.
Próżne to zabiegi, bo pewnie i tak będzie tak jak wczoraj; będę miała pod koniec dnia, po prostu zmarznięte nogi.
Jakiś czas temu,  nie miałam z tym problemu; bowiem wchodząc wieczorem do łóżka, od razu przysuwałam moją zziębniętą stópeczkę do innych nóg i bezwstydnie i bez najmniejszych skrupułów, kradłam z nich potrzebne ciepło.
Wiadomo, właściciel tych nóg wił się i protestował, ale miał tylko dwa wyjścia!
Cierpieć, albo zafundować mi rozgrzewający masaż!
Teraz nie mam nikogo, kto by mi rozgrzał moje zmarznięte kończyny. Co tam nikogo, nie mam niczego; nawet termofora!
Jedyna pociecha w tym, że teraz nie muszę się nikomu podobać w mojej nocnej kreacji, więc wciągam do jedwabnej koszuli wełniane skarpety i udaję sama przed sobą, że wszystko do siebie pasuje.
I to by było na tyle, w temacie moich gorących klimatów łóżkowych.
Póki co, spowiła mnie szarość, która przykleiła się do okien, która nie przepuszcza ani błękitu nieba, ani złota jesieni.
Zauważam, że z wiekiem staję się coraz wrażliwsza na kolory poszczególnych pór roku. Już teraz boleśnie odczuwam brak czystego koloru żółtego, zielonego, błękitu i czerwieni...
Jesień oczywiście też w nie obfituje, lecz u niej, te barwy są już bardziej stonowane, pomieszane z szarością, jakby przydymione, sfermentowane...
Chętnie bym udała się nawet na koniec świata, aby poszukać jeszcze trochę tej świeżości i ciepła lata..., aby uciec na chwilę przed mgłą i szarością, która mnie dzisiaj zalewa...
Dobrze, że chociaż sukienka jest czerwona...
Z jednej strony szarość, z drugiej czerwień, nie dziwota, że rozregulował się mój wewnętrzny termostat!
A może to sprawa wieku? 
Cóż, nieubłaganie się starzeję.
A do tego wszystkiego dochodzi jeszcze rozregulowanie uczuć...
Żeby nie pogorszyć więc sytuacji, dogadzam sobie i obchodzę się ze sobą nader delikatnie i subtelnie.
Jeszcze niedawno biegałam w jeansach, w ubraniach z grubego lnu i na bosaka. 
Teraz, potrzeba mi delikatnych tkanin, które by pieściły moje ciało. Teraz zatęskniłam do kaszmiru, miękkiej wełny i o zgrozo, do prawdziwych futer...
Zajadałam się meksykańskimi, ostrymi potrawami, a teraz o wiele bardziej niż zazwyczaj łaknę słodkości; wszelkiej maści ciast, ciasteczek, cukierków i konfitur.
W zasadzie, chcę wszystkiego tego, co powinno mi być zabronione!
Czyżby pod wpływem nadciągającego chłodu, stałam się dzikuską, która pragnie pławić się w zakazanym luksusie?!
I co mam na to samej sobie powiedzieć?
Może - "Sorry, taki mamy klimat?"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz