wtorek, 7 października 2014

WYKOPAĆ GRÓB BYŁEMU

Większość ludzi odczuwa potrzebę "wygadania się" przed innymi, to chyba działanie instynktu samozachowawczego.
Trzeba wyrzucić z siebie toksyczne myśli, aby móc jako tako funkcjonować. 
Ja tego nie robię, nie ufam na tyle ludziom..., ale znalazłam sobie inny zawór bezpieczeństwa; piszę... 
Trochę oczywiście tutaj, jednak to, co dla mnie najbardziej bolesne, ważne, intymne, zostaje w słowach pisanych atramentem, a nie wystukanych na klawiaturze. 
I nie wiem, a raczej jestem zupełnie pewna, że nigdy nie powiedziałabym komuś o swoim eks tego, co usłyszałam dzisiaj. 
- Nienawidzę swego męża, za to co mi zrobił. Wolałabym żeby umarł, niż to, że mnie zostawił! 
Emocje, emocje, emocje... 
Choć jestem osobą bardzo emocjonalną, nigdy bym takich słów nie wypowiedziała, a Bóg mi świadkiem, że miałam powody... 
Zresztą nie życzę mojemu byłemu źle, niech żyje i ma się dobrze. 
Aczkolwiek... 
Aczkolwiek jakby się głębiej nad tym zamyślić, to takie "teoretyczne" pragnienie może mieć swoje uzasadnienie. 
(Zauważam ostatnio, że lubię stawiać się w pozycji adwokata diabła :).) 
Każde rozstanie, a szczególnie rozwód po paru latach małżeństwa jest jak mała śmierć (okazuje się, że małych śmierci jest kilka odmian), a więc wiąże się z pewnego rodzaju żałobą po tym fakcie. 
Tyle, że to nie jest taka prawdziwa żałoba, kiedy nikogo nie dziwi, że odczuwa się ból, że jest źle... 
Otoczenie robi wielkie oczy, kiedy osoba po rozwodzie pokazuje, że cierpi z tego powodu. 
Nie wiem dlaczego... 
Może najlepiej by było widziane, aby zgodnie z nową modą, wyprawić radosne przyjecie porozwodowe? 
Jednak nie każdy się wtedy cieszy, szczególnie ten, który "pozostaje na lodzie"... 
Fakt jest jednak faktem i rozstanie jest jakby wzajemnym umieraniem dla stron. 
Ale jak opłakiwać "z godnością" zmarłego, który żyje? 
Gdyby to była rzeczywista śmierć współmałżonka, można by go bezwstydnie opłakiwać, odrzucać zaproszenia, oddać się słodkiemu uprawnionemu bólowi i użalaniu się nad sobą. 
I co najważniejsze, nikogo by to nie dziwiło! 
Można by sobie bezkarnie powspominać mile spędzone chwile (bo chyba choć jedna by się znalazła) i obejrzeć z dziećmi album, w którym rodzice piękni i młodzi uśmiechaliby się ze ślubnych fotografii. 
Myślę, że śmierć mniej boli niż rozstanie... 
Chwile prawdziwej żałoby, osładzają wszystkie te słowa wsparcia, dobre słowa o zmarłym, o sytuacjach z nim związanych, które wówczas mówią ludzie, gdy tymczasem żałoba po rozstaniu, zaprawiona jest goryczą wszystkiego tego złego czego się dowiaduje człowiek o tym drugim, który postanowił zniknąć z jego życia. 
Ujawniane są stare grzeszki, zdrady, przejawy niechęci... 
Dlaczego, kiedy jakieś małżeństwo się rozpada, przyjaciele usiłują pomóc jednemu ze współmałżonków, rozdzierając na kawałki tego drugiego? 
Nagle wszyscy chcą uświadomić, że przez cały czas wspólnego życia, stawiało się na kompletne zero! 
Że ceniło się osobę, z którą się było związanym przez lata, bardziej niż ona na to zasługiwała! 
Jakby to, że uzasadni się ponad wszelką wątpliwość, że jedna ze stron była tą złą, miało być od razu dowodem na to, że ta druga strona była i jest nadal ideałem... 
Myślę, że aby znaleźć w takiej sytuacji pocieszenie, odzyskać równowagę i chęć do życia, nie potrzeba deprecjonować wszystkiego tego co było i czynić z tej drugiej osoby potwora. 
Najlepsze wyjście, to samemu "wykopać mu grób" i razem z nim zakopać w nim swój smutek... 
I nie ma co tego robić na chybcika; najlepiej powoli zebrać siły i przykryć wszystko ciężką kamienną płytą z napisem; 
Tu spoczywa kilka lat mojego życia... 
Wieczny odpoczynek racz tym latom dać Panie, 
a światłość wiekuista niechaj nad nimi świeci.... 
Niech odpoczywają w pokoju...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz