piątek, 24 października 2014

ZWIĘDŁE RÓŻE

Kiedy mija noc, a ja otwieram znowu oczy, mam zawsze uczucie, jakbym rodziła się na nowo.

To uczucie nie trwa długo, ale ma w sobie coś z dziecięcej czystości. Przez tę jedną, jedyną, ulotną chwilę, jestem tylko oddechem, swobodnym bytem...
Szukam bezskutecznie odpowiednich słów aby określić ten stan, ale nie znajduję...
Choć mogłabym to namalować...
Byłby to bezsprzecznie klasyczny kicz - kryształowo czyste źródło wody, wypływającej z porośniętego sosnami zbocza, która spływa w dół po omszałych kamieniach, by za zakrętem zmienić się szaroniebieską rzekę...
Każdy poranek jest jak to źródło, jest obiecującym wiele początkiem; światło nowego dnia, daje wszak nadzieję na spełnienie marzeń... Nawet tych marzeń, które nie mają najmniejszej szansy aby się spełnić...
A może się mylę...
Może prawdą jest, że póki życia, póty nadziei...
Bo ten pierwszy oddech, kiedy staję w otwartym oknie zaraz po przebudzeniu, daje mi siłę, aby utrzymać się w pionie przez resztę dnia.
A pierwsze spojrzenie na świat, pozwala go zobaczyć z innej perspektywy, nie skażonej jeszcze brudem dnia.
To taki moment...
Tylko chwila...
Potem wychodzę z sypialni i zaczyna się kolejny życiowy taniec, wpleciony w rytuał dnia...
W salonie unosi się ciężki i słodki zapach róż...
Patrzę na nie ze smutkiem, bo tej nocy umarły...
Wokół kryształowego wazonu, leżą rozsypane płatki, jak czerwone krople krwi...
Jest coś fascynującego w umieraniu, w umieraniu w ogóle...
Często słyszy się, że ludzie krótko przed śmiercią, nagle, ni stąd, ni zowąd, zaczynają się czuć dobrze...
Podobnie jest z kwiatami; w swoim ostatnim momencie, wyglądają najpiękniej i najintensywniej pachną...
Ponownie myślę o tym samym, o tym co się zdarzyło. A było to najlepszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła w życiu, albo najgorszą; zależnie od punktu widzenia.
Chcę to zrozumieć...
Chcę zrozumieć siebie, innych...
To że czegoś nie potrafię zrozumieć, znaleźć powodów, bardzo mnie męczy. Mogę się pogodzić z każdą sytuacją, z każdym człowiekiem, ale muszę znać odpowiedź na jedno, zasadnicze pytanie - dlaczego?
A ja nadal nie znam odpowiedzi...
Bywa, że nie da się odkręcić tego, co się zrobiło, nie da się cofnąć raz wypowiedzianych słów...
Pozbieranie rozrzuconych na stole płatków czerwonych róż i umycie po bukiecie wazonu, nie jest w stanie tego rozwiązać. Prawda jest taka, że nie potrafię tego zrobić od wielu miesięcy i to we mnie tkwi jak cierń.
Kiedyś naiwnie wierzyłam w to, że miłość, jest tak silnym uczuciem, że sama jest w stanie wszystko naprawić. Że wystarczy tylko trochę chcieć, a wszystko się ułoży...
Teraz jestem mądrzejsza...
I nagle czuję, że nie mogę znieść widoku pustego teraz wazonu...
Wychodzę na balkon i patrzę w przestrzeń...
Wpatruję się we wszystko i jednocześnie w nic...
Myślę o tym, że rozpoczyna się nowy dzień, a ja czuję się potwornie zmęczona, i że schrzaniłam sprawę, i że szkoda, że teraz stoję tutaj samotnie...
A może jednak dobrze, że jest tak jak jest...?
I czuję, że muszę coś wymyślić, tyle, że nie mam pojęcia co...
Jestem idiotką...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz