czwartek, 4 lutego 2016

DIETETYCZNY TŁUSTY CZWARTEK

Jak się oprzeć mam pokusie, gdy tak pachną te pączusie?


Miało być odchudzanie od poniedziałku, ale teoria to nie praktyka, przynajmniej nie w moim wydaniu, bo nie było dnia bez słodkości...
Dzisiaj Tłusty Czwartek, ale postanowiłam sobie mocno, mocno, że "poniedziałek" przestawię na dzisiaj....
I co?
Ano nic!
Los się zawziął na mnie, czy co?



Od rana, było tak, jak miało być; piłam sobie grzecznie kawusię z mleczkiem, zagryzając bułeczką z wędliną i sałatą (bułeczka to nie słodkie, a więc dietetycznie) i zastanawiałam się, jakby się tu ogarnąć i co by tu rozpisać na to odchudzanie, gdy domofon zaświdrował mi w głowie tak, że aż poczułam go w kręgosłupie.
Nie lubię odwiedzin w godzinach przedpołudniowych, bo wówczas, przeważnie jestem w stanie, w którym bym mogła skutecznie straszyć za pieniądze, ale co tam; "gość w dom, Bóg w dom", więc w miarę grzecznie burknęłam do słuchawki - Kto tam? - w zamian, usłyszałam jakieś bliżej nie określone pomrukiwania, mimo to, dla świętego spokoju, a na swoją zgubę, nacisnęłam przycisk "właź". 
No i wlazł! 
Nie tyle wlazł, co się wdrapał, taszcząc paczkę pachnących, jeszcze ciepłych pączków, radosny jak wróbelek, ranny gość... i od razu, to znaczy od progu, zaczął się domagać do tych pączków kawy. 
Domaganie przyjęłam z ulgą, bo pozwoliło mi to, mimo że w biegu, nieco ogarnąć moją niedopracowaną urodę.
Na talerzu pojawiły się pączusie; i to od koloru i do wyboru; polane błyszczącym lukrem i nadziane śliwkowymi powidłami, obsypane, jak śniegiem, pudrowym cukrem i pachnące różanymi konfiturami, i te o czekoladowej powierzchni, mające w środku ajerkoniak, a ja...?
A ja, miałam być na diecie...
Cóż miałam zrobić?
Poniedziałek trzeba było przesunąć na inny dzień...., ale przynajmniej miałam ku temu uzasadnienie; czyż mogłam odmówić gościowi i sprawić mu przykrość, nie próbując przynajmniej po jednym pączku z każdego rodzaju?
......................................................................................................
Siedzę sobie wypełniona paczkami i wyrzutami sumienia, no i co tu dużo gadać, dumam nad swoimi słabościami.... Przypomniałam sobie właśnie, że mniej więcej o tej samej porze, w zeszłym roku, miałam podobne zapędy dietetyczne, choć wówczas były one skierowane wyłącznie ku zdrowotności, nawet zaczęłam pisać coś na ten temat w osobnym blogu - Ciało do remontu.
Zajrzałam do niego; blog, tak jak i moje zeszłoroczne postanowienia, skończył się po kilkunastu wpisach, kiedy to serce odmówiło mi posłuszeństwa, a szkoda...
Doszłam do wniosku, że nie powinnam była go odrzucać, i że wystarczy go tylko nieco zmodyfikować do aktualnych możliwości i potrzeb.
Zaczęłam więc ponownie tam skrobać i na początek wzięłam się za Kurację cytrynową .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz