niedziela, 28 września 2014

MAŁY INTERWAŁ

Są takie dni w tygodniu..., co tam w tygodniu; w życiu!
Dni, w których nie chce mi się nic robić, nie chce mi się wychodzić z domu, nie chce mi się z nikim gadać...
Ktoś powie zaraz - O, o! Depresyjka!
Nie, nic z tych rzeczy.
Po prostu mały interwał...
Dzisiaj jest naprawdę piękna niedziela..., powinno mnie kusić aby pójść do lasu, złapać ostatnie promienie słońca i nasycić duszę ulubionymi barwami; wszak jestem jesienną dziewczyną...
A ja co?
A ja nic...
Nie rusza mnie to...


Mam wrażenie, że mój organizm zwolnił; jak u joginów, którzy każą się zakopywać na kilka dni pod warstwami ziemi...
Niby myślę, ale tak konkretnie nie potrafiłabym powiedzieć o czym...
Niestety muszę się pozbierać i zmobilizować, bo umówiłam się na obiad, a nie lubię odwoływać spotkania w ostatniej chwili, jest to po prostu niegrzeczne.
Zresztą co bym miała powiedzieć? Że mam interwałowy dzień? 
Takiego tłumaczenia nie da się przełknąć, więc prawdopodobnie musiałabym wymyślić jakąś bajeczkę, czyli skłamać, a tego nie lubię i nie za bardzo potrafię powiedzieć tak, aby brzmiała przekonująco.
Dlatego stukam teraz w klawisze, żeby jakoś przełamać ten stan i wtłoczyć w siebie trochę energii, ale kiepsko mi idzie...
Co chwilę przerywam i patrzę w okno...
Za chwilę rozpocznie się kolejna msza w pobliskim kościele. Z mojego okna mam widok na jeszcze zielony trawnik, pocięty plątaniną, wyłożonych szarą kostką alejek.
Po tych alejkach sunie właśnie sznur ludzików, są niczym mrówki, które zewsząd zbiegają się do mrowiska.
To idzie prawowierny lud...
Mówię to bez ironii...
Kiedyś, a propos, uczestnictwa w niedzielnych mszach, dokonałam ciekawej obserwacji (przynajmniej dla mnie); rano, do kościoła, idą przeważnie starsze małżeństwa. Maszerują zgodnym, równym krokiem, starannie ubrani w stonowane barwy; panowie w garniturach, panie w garsonkach. Lubię sobie wtedy wyobrażać, że takim samym krokiem szli i idą nadal przez całe swoje wspólne życie.
W godzinach południowych, alejki zapełniają młode małżeństwa, przeważnie z małymi dziećmi. Ci są jak małe, barwne stadka ptactwa; trochę niespokojne, zaganiające "swoje młode". Skoncentrowani są raczej na potomstwie niż na sobie.
Wieczorem ścieżki prowadzące do świątyni, nie są już tak licznie wypełnione; większość udających się na mszę, to "pojedyncze" osoby. Nie wiem czy samotne, ale nikt im nie towarzyszy; idą jakby wolniej niż tamci, mam wrażenie, że są smutne, może są już zmęczone mijającym dniem..., może życiem?
No i zebrało mi się na mszalne refleksje...
Koniec tego bajdurzenia!
Muszę się ogarnąć i doprowadzić swój wygląd do stanu publicznej oglądalności, jeśli mam już wyjść na ten Boży Świat! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz