środa, 15 maja 2013

MOTYLE I INTERCYZA

Spotkałam dzisiaj, moją dawną koleżankę za studiów. 
Dawno żeśmy się nie widziały, więc nic dziwnego, że obie równocześnie wyskoczyłyśmy z pytaniem - "Co u Ciebie nowego?" - i obie parsknęłyśmy z tego powodu śmiechem.
Zresztą, ona cała była w uśmiechach, po prostu promieniała i nie czekając na moją odpowiedź, obwieściła - "W najbliższą sobotę wychodzę za mąż".
Ucieszyłam się, zawsze było to jej marzeniem o ile pamiętam; rodzina, dom, dzieci..., ale nigdy się jakoś nie składało; to facet nie ten, to kariera była ważniejsza...
Co prawda na dzieci, to już trochę teraz za późno, bo jest "baaardzo dorosła", ale reszta będzie i oby była szczęśliwa, czego jej życzyłam z całego serca.
Patrzyłam na nią z przyjemnością, miałam wrażenie, że za chwilę uniesie się nad ziemię jak kolorowy motyl. 
Co by nie mówić, miłość dodaje urody i rozświetla od środka.
Jej romantyczny nastrój, po trosze udzielił się także i mnie, widocznie to zaraźliwe.
Oby ten wirus mnie długo nie opuścił.
Wracając do domu z pękiem fioletowych bzów, zakupionych na pobliskim bazarku, wspominałam mój dzień ślubu...
Jak się wtedy czułam...
Byłam podniecona rozpoczęciem nowego (w moi wypadku dorosłego) życia, a jednocześnie byłam przerażona przed pierwszym krokiem w nieznane.
Pamiętam ten dzień ze wszystkimi szczegółami...
Od rana było pięknie i słonecznie..., a wieczorem, kiedy wracaliśmy po skończonym przyjęciu ślubnym, lunął deszcz i rozpętała się burza.
Było to jak zapowiedź tego, co mnie później czekało ...
Ale, nie o tym chciałam...
Byliśmy bardzo młodzi, byliśmy nowożeńcami wkraczającymi w nowy etap życia, a także wkraczającymi do "naszego" domu...
Był to tylko mikroskopijny pokoik, w starej poznańskiej kamienicy, na czwartym piętrze, bez windy, ale nasz...
Brak windy nie przeraził mojego nowo-poślubionego, który okazał się w tym momencie romantykiem; wziął mnie na ręce i chyba siłą woli (a może uczucia?), wniósł mnie po tych stromych schodach na górę i przeniósł przez próg, jak tradycja każe.
Ciekawe czy współcześni mężczyźni, ciągle przenoszą przez próg, swoje świeżo poślubione żony?
Pewnie nie wszyscy...
Cóż, świat się zmienia...
Może teraz, wyemancypowane kobiety, nie pragną już takich gestów, są ponad to i zależy im zupełnie na czymś innym?
No i panowie nie już tacy silni jak kiedyś i nie byliby ich wstanie unieść?
Nie, żeby były za ciężkie, wszak prawie wszystkie teraz są na permanentnej diecie, ale oni coś są coraz słabsi i to nie tylko fizycznie, mimo przerzucania setek kilogramów na siłowni i sukcesów zawodowych.
Czy wszystkie romantyczne gesty, mogą zblednąć, w obliczu dobrze spisanej intercyzy...?
Może teraz, nie najważniejsze kwiatki, noszenie na rękach, magia pierwszej wspólnej nocy, ale ważne jest to, ile kto ma i co ma, lub co będzie miał?
Nie jestem pewna, czy ta zimna logika, teraźniejszego młodego pokolenia, nie sprawdza się o wiele lepiej, niż mrzonki mojego...
Bo co zostaje po latach, z tamtych gestów i uniesień?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz