środa, 24 kwietnia 2013

CO STRACIŁAM Z WŁASNEJ WOLI...

 
Na czym to ja ostatnio skończyłam?
Aha.. Na tym, jak to wylądowałam na bezludnej wyspie…, na oceanie życia…
Bo życie płynęło dalej…

 
Miałam nawet jakieś satysfakcjonujące osiągnięcia… i mam na nie papier, a dokładniej mówiąc; dwa papiery…
No i pojawił się On…
Był, jak ten wymarzony, przysłowiowy książę na białym koniu…
Ja, która zawsze żyłam w obłokach, nagle sama stałam się bohaterką bajki, przydarzyła mi się historia miłosna, której nie powstydziłby się żaden autor harlequina. 
Nareszcie był ktoś, kto kochał, wielbił i nosił na rękach. Ktoś, kto zaakceptował mnie taką, jaka jestem, kto nie chciał abym się zmieniała, podporządkowywała, wystarczyło mu, że byłam…
Nie przeszkadzało mu, że jestem kobietą z przeszłością, że jestem od niego starsza… Starał się, żebym była szczęśliwa, przyjeżdżał, planował naszą przyszłość…
Zakochałam się, zakochałam się tak jak małolata, połączyła nas miłość tak wielka, że aż bolało. Przy każdym rozstaniu oboje płakaliśmy na myśl o tym, że za chwilę będziemy osobno…
Chciał dla mnie zostawić całe swoje dotychczasowe życie, łącznie z firmą i zacząć ze mną wszystko od nowa, ale było jedno, ALE…
Moje, ALE…
Jak to w bajkach bywa, jest pięknie, ale zawsze są jakieś przeszkody, w mojej bajce również były…
Mimo, że bardzo kochałam, nie potrafiłam dać sobie rady z tym, co tkwiło we mnie głęboko w środku…, z moją wiarą i zasadami…
Dręczyło mnie złamanie przysięgi, którą złożyłam komuś innemu przed ołtarzem i nie potrafiłam pogodzić się z tym, że będąc w związku z innym mężczyzną odcinam się od sakramentów…, nigdy nie dostanę rozgrzeszenia…
To było jak coś, za coś, nie było w tym wypadku szansy na kompromis…
Próbowałam sobie tłumaczyć, że mam prawo do miłości, że to nie moja wina, że znalazłam się w takiej sytuacji, ale jednocześnie wiedziałam, że kiedyś dokonałam świadomego wyboru i muszę ponieść jego konsekwencje, bo w oczach Kościoła, do którego należę, a także w swoim sercu, nie jestem wolna…
Małżeństwo, które kiedyś zawarłam przed Bogiem to nie była tylko prawna formalność, ani jakiś tam, tradycyjny obrzęd, ale pełen mocy akt, podczas, którego dałam słowo i muszę tego słowa dotrzymać…
To pewnie jest dla wielu ludzi szokujące i pewnie nienormalne, mało współczesne, ale to mnie zatruwało i On o tym wiedział, wiedział o tym, że pozostając na poboczu Kościoła, nie będę nigdy w pełni szczęśliwa...
Będę się czuła zniewolona naszą miłością…
Po kolejnej, trudnej rozmowie, postanowił dać mi wolność, nie chciał mnie zmuszać do wyboru miedzy Nim, a zasadami mojej wiary, a więc i Bogiem, bo wiedział, że przegra…, przegra prędzej czy później, a jednocześnie nie chciał żyć beze mnie…
I dał mi tę wolność…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz