piątek, 26 kwietnia 2013

CO WYLICZĘ TO WYLICZĘ

Przez tych parę ostatnich dni, oglądałam część mojego życia przez szkło powiększające i na tyle, ile mogłam, starałam się na nie patrzeć, jak by to wszystko zdarzyło się zupełnie obcej osobie.
Myślę, że na podstawie mojej historii, można by nakręcić niezły melodramat…, ale poważniej rzecz ujmując, w efekcie tej retrospekcji, doszłam do wniosku, że jestem osobą bardzo silną psychicznie, jeśli to wszystko przetrzymałam i nie zwariowałam, coś na kształt zabawki, którą pamiętam z mojego dzieciństwa – nazywała się chyba – Wańka Wstańka.  
Upadam, ale podnoszę się...
Na dodatek uświadomiłam sobie, że powinnam być w pewien sposób wdzięczna mojemu mężowi, za to, że zachował się wobec mnie tak, a nie inaczej, że zniszczył nasze małżeństwo, bo mimo, że bardzo przeżyłam to rozstanie, to gdyby do niego nie doszło, nigdy nie dowiedziałabym się, co to znaczy być kochaną…
Po prostu trwałabym w tym związku, aż do śmierci i myślałabym, że tak ma wyglądać małżeństwo.
Bez tych wszystkich wydarzeń nie byłabym również tym, kim jestem teraz…
Mężczyzna, którego poznałam, był być może moim ostatnim prezentem od życia...

Uświadomił mi, że nie zasługuję wyłącznie na krytykę, że nie składam się wyłącznie z wad, że nie jestem bezwartościowym darmozjadem, tylko osobą, która zasługuje na miłość…
Może właśnie, dlatego go tak pokochałam, że dojrzał we mnie ludzką istotę, kobietę, a nie marionetkę, którą się kieruje za pomocą sznurków, która musi być idealna, musi się podporządkować...
Bo ja jestem zwykłą kobietą, która ma swoje ciche chcenia, jak w tym wierszu Henri Amiel`a;

KOBIECE CHCENIA

Kobieta chce być kochana bez powodu,
bez dlaczego,
dobrych manier,
wdzięku,
inteligencji,

ale DLATEGO,
Że ONA jest.


Tak mnie właśnie kochał, pokazał mi to wszystko… i odszedł na zawsze…
Czasem czuję się tak, jakbym to ja go zabiła… i to jest straszne…
Ból po jego śmierci, był tak wielki, że czułam go również fizycznie, każdą cząstką mojego ciała, czasem odbierał mi siły, tak, że nie potrafiłam podnieść się z podłogi, ale był mi potrzebny, bo otworzył mi oczy…
Wierzę głęboko w to, że życiu wszystko ma znaczenie, że jedno zdarzenie determinuje inne, wszystko jest po coś, dla czegoś…
Musiałam przez to przejść, żeby "zobaczyć"; niestety wszystko, co wartościowe rodzi się w bólu, ale ulżyło mi…
I może w tym miejscu przesadzam, albo, kto inny powie, że grzeszę, ale doszłam do wniosku, że to był znak, wskazówka, jak mam żyć dalej, jaka jest moja droga…

Dobrze jest wiedzieć...
Nadal robię błędy i zdaję sobie sprawę, że nie jestem „święta”, ale staram się, naprawdę się staram…

Czasami, tylko bywam trochę smutna…
Jutro licznik mojego wieku przeskoczy o jedną cyferkę dalej, czy będę szczęśliwa w dniu moich urodzin?
Nie wiem, chyba nie... 
Ale nie jestem już nieszczęśliwa…, a to już coś... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz