poniedziałek, 22 kwietnia 2013

JA I MOJA SAMOTNOŚĆ

 
 
Wczoraj ktoś powiedział do mnie – Jak ja Ci zazdroszczę…
Zdziwiłam się..., bo czego tu mi zazdrościć?
Samotności?

 

Samotność kojarzy się przecież wszystkim na ogół źle, jako szkodnik, coś na kształt kornika, który wgryza się w życie człowieka i uparcie je zżera, kęs za kęsem, do ostatniego okruszka oblizując się ze smakiem.
Samotność to nieproszony gość, który otwiera wytrychem nasze drzwi, nie pytając o zaproszenie, po prostu wchodzi jak do siebie, siada za stołem, wchodzi do naszej szafy, wślizguje się do naszego łóżka i rządzi…
Rządzi naszym życiem…
Samotność mówi nam czy mamy jeść, czy mamy wyjść z domu, czy możemy spać, układa nasze sny...
Samotność nie jest raczej łatwym współlokatorem, a na dodatek nie płaci czynszu..
Początkowo ostro protestowałam przeciwko jej obecności, nie chciałam jej zaakceptować, ani jej, ani jej bagaży, które bezczelnie wniosła do mojego życia; zalewałam się łzami, popadałam w czarną rozpacz, bałam się tego, co miało wraz z nią nastąpić, bałam się jak sobie sama poradzę…
Samotność tak mi zajrzała znienacka w oczy, że poczułam się jak sparaliżowana, niezdolna do żadnego ruchu…, a może nawet i zdziwiona, sama już nie wiem…
Wtedy…, ktoś, kogo do tej pory miałam za przyjaciela; stanął w drzwiach, spojrzał na moją zalaną łzami twarz i z ironicznym uśmiechem, powiedział – Wiesz.. Żal mi Ciebie – tylko tyle.. i wyszedł…
Tak…, tylko tyle, ale w tym krótkim zdaniu było wszystko…, to był przysłowiowy policzek, który mnie otrzeźwił, który wydobył ze mnie siłę, o której nie miałam pojęcia, że we mnie jeszcze jest…
Tego popołudnia postanowiłam zaprzyjaźnić się z moją samotnością… i nie płakać za tym, co mi odbiera.. Zdałam sobie sprawę, że im bardziej protestuję, im bardziej z nią walczę, tym ona jest silniejsza i bardziej się zadomawia, a uśmiech na tamtej twarzy, który nadal pamiętam, staje się coraz szerszy i weselszy…
Zaakceptowałam, więc, że w szafce w łazience, w czarno-białym kubeczku nie ma już dwóch szczoteczek do zębów, że w komodzie nie ma już piżam, że do naprawy cieknącego kranu muszę poprosić „fachowca”, ale…, w garderobie nadal wisi kosmaty szlafrok, a w łóżku jest dodatkowa poduszka…, mimo, że zasypiam i budzę się sama…  
Ot, takie małe oszustwo…
Samotność to skuteczna, choć niechciana nauczycielka, zmienia mnie…, może dzięki niej wydaję się sobie trochę dojrzalsza, mniej powierzchowna?
Tak sobie myślę, że ona zawsze była obok, choć może nie tak blisko jak teraz. Była, obok, kiedy byłam małą dziewczynką, była, obok kiedy byłam mężatką, nawet w moim byciu matką była…, nawet w tym…
Pewnie jesteśmy na siebie skazane… 
Ja i moja samotność…
Moja, tak ją teraz nazywam, bo bywają takie chwile, w których nawet jestem zadowolona z tego, że ona jest. Przy niej łatwiej mi się myśli, więcej dostrzegam.
To ona nauczyła mnie cieszyć się z drobiazgów, przeskakiwać kałuże…, doceniać każdy pozytywny gest ze strony drugiego człowieka…
Więc, może ta MOJA SAMOTNOŚĆ, nie jest jednak taka zła? 

Ale, żeby zaraz mi jej zazdrościć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz