środa, 6 lutego 2013

WYKOŃCZYĆ URZĘDNIKA

W pogodnym, nastroju „Pięć stopni na plusie” udałam się do Powiatowego Urzędu Pracy, w celu wypełnienia mego obowiązku, jako bezrobotnej części społeczeństwa.
Nie miałam niczego złego na myśli, wręcz przeciwnie, a przyczyniłam się do „wykończenia” pracującego uczciwie człowieka.

Poczekalnia była pełna ludzi, więc posłusznie ustawiłam się kolejce osób, które przyszły złożyć podpis na liście tych, którzy deklarują swoją chęć podjęcia pracy, i z aprobatą rozejrzałam się po wnętrzu.
Jak miło – pomyślałam – dbają tu o nasze samopoczucie, nie żałują nam niczego. Faktycznie, mimo, że za oknami jasny dzień, to nad naszymi głowami wszystkie lampy radośnie były rozświecone.
Pewnie dlatego – wydedukowałam bystro - że osobnik bezrobotny z zasady cierpi na brak gotówki, jest niedożywiony i może mieć kłopoty ze wzrokiem. Ja to mam dobrze, jeszcze nie jestem w tym stadium – ucieszyłam się – jeszcze widzę, a do czytania sprawiłam sobie ostatnio okulary.

Chcąc utwierdzić się w moim stwierdzeniu, zaczęłam się baczniej rozglądać, przed tym jednak zdjęłam płaszcz, czapkę i rękawiczki, bo pot spływać mi zaczął po plecach. W poczekalni upał panował niemiłosierny, (mimo że Celsjusz uparcie w wspinał się na górę).
Biedactwa – westchnęłam patrząc na siedzące za szybą za biurkami panie – dla naszego dobra, męczą się w krótkich rękawkach.
Czas powoli mijał, a wraz z nim i mój dobry nastrój. Nie ukrywam, że nie dosyć, że było mi gorąco, to miałam kłopoty z przekładaniem z ręki do ręki wszystkich uprzednio zdjętych części garderoby, o torbie z po drodze zrobionymi zakupami nie wspomnę, bo to wstyd się przyznać w takiej sytuacji, że się je w ogóle robi. Nie miałam jednak pretensji, bo co za dużo to niezdrowo; nie dosyć, że mogę stać w cieple, to miałoby mi się wieszaka zachciewać?
Nie wiem czy przez tą jasność nade mną, czy z innych powodów, ale wzrok zaczął mi się powoli, acz niespodziewanie wyostrzać i widziałam coraz to więcej szczegółów, które już mnie tak nie zachwycały, ale napawały niekłamaną troską.
Za szybą i od czasu do czasu obok mnie wyświetlał się film niezwykły, bowiem rozgrywający się w zwolnionym tempie, jak powtórki udanych zagrań podczas meczu. Pięć boksów z biurkami, za każdym pani urzędniczka, przed jednym z nich; petent. Pozostałe panie, widać miały inne pilne zajęcia, bo od czasu do czasu powoli wstawały i majestatycznie udawały się czy to, do sąsiedniego boksu skonsultować się z koleżanką, czy to, do tajemniczych szaf z segregatorami. Wszystko robiły z gracją, i jakby w imię hasła; spiesz się powoli. Na ich twarzach widoczny był jednak taki ból i cierpienie, że i mnie serce się ściskało patrząc na nie i wcale się nie zdziwiłam usłyszawszy, gdy przechodząc obok mnie jedna z nich z rezygnacją zwierzyła się drugiej – ta praca, mnie wykończy.
W tym momencie poczułam się nieswojo, że zabiorę im niepotrzebnie czas, moją głupią i nikomu niepotrzebną gotowością do pracy.
Po prawie dwóch godzinach na uginających się nogach wsunęłam się w poczuciu winy za szklane drzwi i nieśmiało zasiadłam przed obliczem steranej pracą osoby zza biurka. Pani się tu podpisze – usłyszałam zmęczony głos – za miesiąc kolejny termin.
A czy może są jakieś oferty pracy? – spytałam.
Urząd nie jest po to, aby pani pracy szukać – usłyszałam burknięcie.
No tak, oczywiście – skwapliwie się zgodziłam i zgarniając mój dobytek wycofałam się skarcona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz