czwartek, 14 lutego 2013

SAMOTNOŚĆ, SZCZĘŚCIE, MIŁOŚĆ

           Ludzie samotni..., współczujemy im...

Dlaczego...?

Bo są sami i dlatego uważamy, że są nieszczęśliwi…, odpowiedź wydaje się prosta.
Ale jak się nad tym głębiej zastanowić, to ta odpowiedź prowadzi do wniosku, że szczęście człowieka zależy wyłącznie od drugiej osoby. Czyli, że jesteśmy w pewien sposób zależni emocjonalnie i potrzebujemy tego określonego uzależnienia, by czuć się dobrze. Stajemy się w pewien sposób niewolnikami innych na własną prośbę. To zniewolenie jest jak śmiertelna choroba, dla której jedynym lekarstwem jest drugi człowiek.


Naturalnym odruchem w sytuacji zagrożenia, utraty dostępu do tej swoistej kokainy, jest lęk i pragnienie ratowania się za wszelką cenę.  Wtedy pojawiają się takie uczucia jak; zazdrość, lęk przed odrzuceniem, potrzeba inwigilacji. Pojawiają się również sytuacje skrajne, jak na przykład przemoc…
Inną rekcją jest depresja i rozczulanie się nad sobą, w poczuciu odrzucenia, porzucenia…, odczuwamy pustkę, brak sensu życia.
Dlaczego tak się dzieje?
Oczywiście, można by powołać się na to, że człowiek jest zwierzęciem stadnym i ma silne ukierunkowanie na życie w grupie. Tylko, że nie o grupę tu chyba chodzi.
Chcemy być kochani, z naciskiem na słowo „chcemy”. Tworzymy sobie jakieś wydumane mniej lub więcej, iluzje miłości, którą ma „dać” nam ktoś, i to w dodatku w sposób, jaki sobie wymyśliliśmy. Mamy określone oczekiwania wobec osoby, która ma nas kochać, a jednocześnie deklarujemy, że to my kochamy. 
Kochamy, ale pod pewnymi z góry ustalonymi warunkami.
Czy w takim wypadku można mówić o miłości, jeśli potrzebujemy kogoś emocjonalnie i psychicznie, kiedy tak naprawdę jesteśmy nastawieni prawie wyłącznie na branie, które jest nam niezbędne, abyśmy mogli poczuć to osławione szczęście?
Lubię odwoływać się do tekstów biblijnych, jest tam kopalnia mądrości; między innymi czytamy tam, że miłość nie patrzy swego. Jeśli się kocha, to pozwala się drugiemu człowiekowi na bycie sobą, pozwala się mu również odejść, gdy tego zechce, nie czepiając się go kurczowo, a gdy odejdzie nie robi się z tego tragedii, tylko cieszy się jego szczęściem.
To niemożliwe? Demagogia?
Nie. To miłość właśnie…
To trudne, dlatego niewielu z nas potrafi kochać, za to wielu potrafi to deklarować, tylko jakoś na ogół długo to nie trwa. 
Mówi się wtedy; miłość się wypaliła, uczucie wygasło, pomyliłem się..
A może spojrzeć lepiej prawdzie w oczy i mieć odwagę powiedzieć, choćby samemu sobie; tej miłości nigdy nie było, bo ja nie potrafię kochać.
Świat jest taki realny, a my żyjemy złudzeniami, jednocześnie jesteśmy skoncentrowani na sobie. To nie jest możliwe do pogodzenia, i to właśnie, wpędza nas w samotność. Samotność również w tłumie. Chcemy być z drugim człowiekiem, ale go nie zauważamy, a jeśli już, to poprzez pryzmat naszych oczekiwań.
Myślę tutaj cały czas o samotności psychicznej, nie fizycznej, jaką może być brak opieki w sytuacjach kryzysowych, bo to zupełnie inny temat.
Wracając do naszych zachowań i samotności należy postawić pytanie, czy osiągniemy szczęście, czy nie będziemy nadal samotni, będąc z kimś, kto nie spełni naszych oczekiwań?
Owszem będzie ktoś obok, tylko, po co, jeśli będąc z nim tak naprawdę nie cieszymy się z jego obecności…
Zamiast porozmawiać, włączamy telewizor, czytamy książkę, albo wychodzimy kolegami na piwo, czy do sąsiadki.
Rzeczywistość jest taka, że kiedy, na co dzień, odwracamy się od kogoś, to jednocześnie utrwalamy wewnątrz siebie tę postawę. Kiedy jesteśmy nieuprzejmi i oschli – utrwalamy to w sobie. Im częściej tak się zachowujemy, tym zachowania te stają się silniejsze i bardziej wyrafinowane. W efekcie możemy stać się specjalistami od zadawania bólu innym i sobie. Czy warto płacić taką cenę?
Nie wierzymy, że ktoś, kto jest sam może być szczęśliwy…, może jednak tak się zdarza? Może stan taki jest osiągalny?
Nie wiem…
Jestem sama; ale nie jestem szczęśliwa, co prawda nie jestem też nieszczęśliwa…
Czasami mnie to po ludzku wkurza i wolałabym być choćby i nieszczęśliwa, znaleźć kogoś winnego sytuacji w jakiej jestem, poużalać się nad sobą, wzbudzić czyjeś współczucie, że taka to biedna jestem… Coś czuć…
Psychologowie radzą, żeby polubić samego siebie… , może coś w tym jest.
Moim zdaniem, lepiej byłoby, gdyby udało się poznać siebie, bo tak naprawdę to mało kto, siebie zna, i niewielu się do tego przyznaje, a jest to możliwe po odrzuceniu bajek i zejściu z manowców, jakim karmimy się od dzieciństwa. Takie swoiste rozebranie się do naga…. Jak mało o sobie wiemy, wychodzi na jaw, przy prostych pytaniach na rozmowach kwalifikacyjnych; jakże trudno wtedy, przychodzi nam wymienić swoje wady i zalety.
Być może, kiedy zdobędziemy się na ten wysiłek i szczerość wobec siebie samych, to okaże się wówczas, że mimo, że jesteśmy sami, to jesteśmy całkiem zadowoleni z życia, że nagle zaczynamy dostrzegać piękno w nas samych i dookoła, że chce się nam żyć….
Bo życie jest piękne…. I jest tylko jedno… I nasze szczęście zależy wyłącznie od nas…
Być może…
Co do mnie, to będę jeszcze drążyć ten temat, ale teraz, jako że jestem sama, to muszę teraz sama zrobić sobotnio niedzielne zakupy, co by samotnie nie umrzeć z głodu.
Tak sobie właśnie pomyślałam, że trochę to chyba jednak siebie kocham, bo dogadzam sobie nieustannie hi hi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz