wtorek, 12 lutego 2013

LUSTRO

Rano bywam ostatnio krytyczna i czasami niebezpiecznie szczera.
Pewnie to nocny efekt, a dokładniej efekt materacowy, bo przecież wstyd się przyznać, że od samego rana uwiera mnie życie...
Z tym materacem to jednak prawda; wylazła, a raczej wybiła się ponad inne, sprytna sprężyna i szturcha mnie w plecy co bym nie wylegiwała się za długo. W zasadzie to trzeba by pomyśleć o nowym wyposażeniu łóżka, niestety samo myślenie nie wpływa na pączkowanie konta bankowego. Na razie koncentruję się (z różnym efektem) na opanowaniu różnych wygibasów i metod ignorowania tej niewygody, ale bywa, że budzę się nieco sponiewierana.
Dzisiaj chyba był jeden z tych poranków, w których dosłownie "dostałam w kość" i nie 
miałam specjalnie cierpliwości na wysłuchiwanie narzekań kogoś innego.


Trzymając w jednej ręce filiżankę z espresso, a w drugiej telefon, słuchałam relacji koleżanki z wczorajszego wieczoru. Relacji, a raczej ciągu krytycznych uwag pod adresem jej nowego partnera...
Nie wiem czy to spowodowała sprężyna, czy mój mało delikatny sposób bycia, ale nie wytrzymałam i wyraziłam opinię, że im dłużej ludzie są sami, tym więcej kręcą nosem i sami nie wiedzą, czego już tak naprawdę chcą, a raczej, kogo. To za gruba/y, za duża/y, za stara/y, czasem za mądra/y, (bo głupia…. to chyba dobrze… głupi raczej nie…).
Jedno tylko jest zastanawiające, że jakoś w tym wszystkim zapomina się o własnej osobie, o swoich mankamentach.
Rozpędziłam się i poradziłam tym malkontentce, aby najpierw sama spojrzała w lustro...
Po drugiej stronie słuchawki po tej tyradzie zaległa cisza..., a na mnie przyszło otrzeźwienie i zawstydziłam się, bo w czymże ja jestem od niej lepsza?
Niejednokrotnie wypowiadałam się w podobnym tonie, a do Miss Świata to mi baaardzo daleko.
Przeprosiłam, ale pożegnałyśmy się chłodno.
A ja dalej siedząc sobie na kanapie i zagryzając wafelkiem zaczęłam przemyśliwać nad tą moją urodą...
Patrzę w lustro w zasadzie tylko przy okazji mycia zębów…, a dopiłam właśnie resztę kawy, podreptałam, więc do łazienki w celu dokonania poważnych oględzin stanu faktycznego.
Skonstatowałam, że nie jest dobrze, choć tragedii to może nie ma…
Ale..., kurczę, czy zawsze musi być jakieś "ale"? - zezłościłam się sama na siebie.
Uśmiechnęłam się krzywo do postaci w lustrze; cóż zawsze mogło być gorzej - pocieszyłam się natychmiast (umówmy się, że i lepiej też).
Z tego wszystkiego poczułam się głodna…
Hm…
I tu, mojemu lustrzanemu sobowtórowi błysnęły oczka; wszak jest jeszcze pyszne, czekoladowe ciasto z rodzynkami w piekarniku.
Tak, to był dobry pomysł; Polak głodny to nerwowy i przychodzą mu różne głupie myśli do głowy, szczególnie dotyczy to pewnej Polki, która uwielbia słodycze.
Wielki kawał ciacha wylądował na talerzyku. Jak szaleć to szaleć, został, więc obficie polany likierem, do tego kolejne aromatyczne espresso… żyć, nie umierać.
Zagłębiłam się w moim ulubionym fotelu, z mocnym postanowieniem poprzyglądania się sobie, tym razem od wewnątrz, a na kolana wskoczył mi mój kosmaty kocur, (bynajmniej nie z miłości do mnie niestety). Zwabił go zapach likieru… ostatnio ma pociąg do alkoholu skubany.
Wdychałam zapach kawy, delektowałam się ciastem i było mi dobrze. Odechciało mi się już zagłębiać w siebie, wołałam przymknąć oczy i oddać się marzeniom…
W tle płynęła moja ulubiona muza…
Czas się zatrzymał…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz