piątek, 18 stycznia 2013

TO BYŁ PIĘKNY DZIEŃ


Dzień, w którym zobaczyłam gwiazdy….
Gwiazdy na niebie były zawsze, ale ich tak na prawdę nie zauważałam, po prostu były … I pewnego dnia nagle je zobaczyłam… oczami duszy..
Był to pierwszy z najpiękniejszych dni w moim życiu. Potem były następne i kolejne i kolejne, i kolejne…
Spoza oceanu, w którym chciałam już utonąć, wyjrzały nagle te gwiazdy, co rozświetlają niebo życia podczas ciężkiego mroku nocy…
Zastanawiałam się ostatnio, dlaczego wciąż przegrywam partie w obliczu pewnej wygranej…?
Czy brak mi siły?
Nie… To nie to…
Dlaczego nie potrafię, być tak zmotywowana i pełna mocy, aby wreszcie gwiazdy przyciągnąć do siebie?

Słabość i szaleństwo, cóż to za para. Tańczące razem i targające wyobraźnią.
Zasłoniłam więc oczy by nie widzieć, na próżno… Obraz stał się jeszcze wyraźniejszy i ostrzejszy i poczułam wówczas ciepło, zapach i słony, tak mi znajomy smak.
To, co było ukryte nagle zabłysło w świetle niczym czarodziejska zapałka w rękach wielkiego maga. Rozbłysła nowym złudzeniem, zaczęła mamić i kusić. Zaczęła ciągnąć, wciągać, przyciągać na wszelkie sposoby, a wokoło gwiazdy, zimne i patrzące ciekawie spod zmrużonych powiek…
Czy wierzyć temu, co pokazują?
Powoli i ostrożnie wchodzę do koryta rzeki wysuszonych łez. Brzegi rzeka ma poszarpane przez burzę, co niedawno przemknęła z hukiem piorunów….
Idę samym jej środkiem, szukam choćby kropli, ale nie ma śladu ożywczej wody, mimo że tak słonej…
Nie, nie wierzę nadal w to, co widzę…, ale lepiej żeby to była baśń, i ja nie chcę znać jej końca… Brnę, więc dalej w dół rzeki, czekając aż napłynie nowym nurtem i porwie mnie do oceanu w kolejną daremną podróż.
Chcę znowu popłynąć, jak zwykle…. Na samotnej tratwie wśród bezkresu wód, szukać wyspy zagubionej jak ja...
Pułapka i wariacja na temat…, dla tych, co tracą wiarę, wiarę w to, co możliwe i osiągalne…, ale osiągalne tylko dla innych…
Cisza cały czas czyha za plecami, ciągła i mordercza… gotowa żeby wyskoczyć w każdej chwili…. I okryć swoim całunem wszystko…
Ale teraz…, widzę tylko nad sobą gwiazdy, ich wyciągnięte palce wyznaczające kierunek. Jak ślepy laski, trzymam się ich i zdaję się na ich wolę. Już nie mam siły się opierać i do niczego zmuszać. Niech prowadzą mnie gdzie chcą. Nie wiem, co zastanę na końcu tej drogi, niech stanie się, co stać się ma.
Jeśli woda nie napłynie, sama koryto rzeki napełnię, jak zawsze…, wypełnię je łzami… Łzami smutku, radości…. Nie ważne jakimi…, niech płyną…, abym mogła w rzece łez wyruszyć na bezkres nowego oceanu życia..
Amen…
Czy ja naprawdę istnieję…?
Cóż ze mnie za niepraktyczna i powierzchowna istota… Okropność…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz