niedziela, 10 marca 2013

100 GRAM I JUŻ MNIE POLUBISZ?

Pewnych zachowań nie rozumiem i pewnie, dlatego mnie one denerwują, wywołują i wewnętrzny bunt.. 
Chociaż staram się jak mogę, aby nie okazywać dezaprobaty, czasami czuję, że się uduszę jak się nie wypowiem. 
Zresztą, i tak to widać po moim zachowaniu, bo niestety, nie zawsze panuję nad pozawerbalną częścią mojej osoby.
Uważam, że zaspokajanie potrzeby kontaktów międzyludzkich jest zrozumiałe i konieczne dla ludzkiego zdrowia psychicznego, ale w głowie nie mieści mi się, żeby ta potrzeba była aż tak duża, by odbierać nam, wzrok, słuch, i własną indywidualność.
Ostatnio z pewnym rozczarowaniem przyglądam się pewnej osobie, która dostąpiła metamorfozy, po jak ja to nazywam; „Stugramowej wspólnej komunii”.
Niezależnie, co myślę o ludziach, zawsze najbardziej cenię w nich indywidualność, oryginalność, to, że wyróżniają się spośród masy podobnych do siebie postaci. Można ich zauważyć w największym nawet tłumie, przyciągną uwagę bez wychodzenia na scenę, a jeśli w końcu na nią wejdą, to i tak nie wystąpią na pewno w chórze.
Tylko ta ”wyjątkowość”, ma dla mnie swoją cenę, osoby takie, na ogół nie są rozumiane w pełni przez resztę, obcowanie z nimi wymaga pewnego wysiłku, a przecież większość nie lubi się męczyć, stąd ich pewne wyobcowanie…
Inna sprawa jeśli jest się "wielką" gwiazdą (choćby tylko jednego sezonu), bo wtedy ma się wokół tłum chętnych do pogrzania się, nie tylko w blasku gwiazdy, co w świetle błyskających przy niej fleszy.
To zapewne musi budzić frustrację i prawdopodobnie z tego powodu, zachowanie Iksa, który jest notabene wielkim indywidualistą (jak to artysta), stało się z czasem delikatnie mówiąc, niemiłe, co było prawdopodobnie powodem odsuwania się innych od niego.
Iks nagle zauważył, że to mu się jakoś niespecjalnie podoba i zaczął „cierpieć”, bo Iks w środku jest wrażliwy i kruchy jak chińska porcelana i może nawet bardziej niż inni, potrzebuje aprobaty, serdeczności i czułości…, i tęskni za miłością, przyjaźnią, zaczął więc nie tylko cierpieć, ale nawet w pewien sposób zazdrościć innym tego, że potrafią” być razem w jakiejś wspólnocie, grupie”.
I co robi w tej sytuacji Iks?
Iks postanawia się zintegrować, chce być jak inni, lubiany, poklepywany, zapraszany na kawki, sratki, piwka… i wódeczki.
Iks zbiera się w sobie, zakłada strój sceniczny i idzie na „100 gram”.
Iks osiąga „sukces”, bo Iks jest bystry, potrafi jak mu się chce; zabłysnąć i nauczyć się roli, jaką spełnia chórzysta, śpiewać cienko i głośno jak inni i nieważne, że wspólna pieśń nie odpowiada jego gustom muzycznym, ważne, że w końcu razem…
Iks jest nareszcie szczęśliwy (przynajmniej powinien), przecież kochają go, jest jednym z „nich”, nareszcie ma to, co chciał. Ma innych aktorów obok siebie i oklaskującą widownię…
Tylko sztuka jakby nie ta…
Widzę wyraźnie, że kostium powoli go zaczyna uwierać, charakteryzacja przeszkadzać…, wypowiadane kwestie są przecież ciągle te same…, brzmią fałszywie w ustach Iksach…, a przede wszystkim w jego uszach...
Dylemat; co dalej?
Zostać i wbrew sobie grać w kiepskiej komedii dalej, ale przy pełnej sali, czy wrócić do swojego teatru i grać monodramy dla niewielkiej widowni, a prawdę mówiąc raczej do lustra?
Trudny wybór; jak wiadomo zawsze coś za coś…
Co zrobi dalej Iks….?
Pójdzie na kolejne 100 gram, mimo, że widać jak na dłoni, że ma kaca nie tylko fizycznego, już po pierwszej próbie?
Czy to, co zrobił było dobre dla niego?
Nie mnie oceniać.
Każdy dokonuje swoich wyborów i z ich konsekwencjami musi żyć…, ale chciałabym je zrozumieć lepiej…
Zrozumieć na ile człowiek może zrezygnować z siebie, na jak długo i czy w ogóle jest to możliwe...?
Ciekawi mnie to, bo może to ja nie mam racji, trzymając się sztywno myśli:
WSZYSTKO ALBO NIC…?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz