poniedziałek, 25 marca 2013

ZAPOMNIAŁAM NAKRĘCIĆ CZAS?

Mam takie dni, gdy nie ma już nic, gdy wydaje się, że czas zwariował, albo płynie gdzieś obok, poza mną.
Nic mi się nie chce, nawet zasunąć zasłon przed położeniem się do łóżka.
A dzisiejszego ranka?
Ano, miałam za swoje; słońce uparcie ł
askotało moje policzki, bezwzględnie każąc otworzyć oczy.
A ja?

Ja po prostu pokazałam mu plecy, odwracając się na drugi bok i przez chwilę udawałam, że mnie nie ma, ale niestety przegrałam na całej linii z upartymi promyczkami…
Wyczołgałam się więc zrezygnowana spod kołdry i zamroczona podreptałam boso do kuchni.
Po drodze ze zdziwieniem zauważyłam, że to 7 rano… - O matko... - jęknęłam - Toż to blady świt…, to się nie dzieje naprawdę…, nie…, ja jeszcze śpię i śnię…
Postanawiam oszukać sen i wejść w niego filmowo i na całość; a raczej poudawać, że wchodzę w ranny rytuał dnia.
Pstryk…, zapaliłam gaz pod dzbanuszkiem espresso i zamknęłam oczy zadowolona opierając się o szafkę...
Udało się - wzdycham - jestem jeszcze poza rzeczywistością…
- Miauuuuu!!!!!!!! - straszny dźwięk, uparty i natarczywy jak dzwonek telefonu wdziera się nieproszony do mojego snu i wyzwala u mnie odruch bezwarunkowy, jak u psa Pawłowa. Odruch wypracowany przez długotrwały proces mobbingu, praktykowany na mojej psychice przez Neona…, bezwzględnego terrorystę.
Wiem w tym momencie, że to koniec mojego pobytu w niebycie, że jemu jednemu nie dam rady, poddaję się zrezygnowana i napełniam posłusznie miski kocią strawą..
Jest i espresso; no i dobrze, może postawi mnie na nogi.
Po drodze do pracowni włączam pierwszą z brzegu płytę…
- „Nie ma już nic za ścianą powiek” – O! - dziwię się - To moje wyśpiewane myśli…
Rogucki czyta w mojej głowie?
Bezczelny…
Okazuje się, że jestem czytelna jak bilbord przy trasie A5, tyle że nie okutana w czapę śniegu, tylko w kosmaty błękit mego szlafroka.
Faktem jest, że prowadzę się ostatnio skandalicznie, specjalnie nie robiąc z tego tajemnicy; a na dodatek postawiłam się zegarom i zamieniłam dzień na noc.
Obiady jem na kolację, kolacje jem na śniadanie, a śniadań nie jadam, ale przy kawie trwam.
No, co? Wolno mi…, w końcu...
Udaję, że nic się nie dzieje, nie ma żadnych ważnych spraw…, lubię czasami być strusiem, a teraz czas na nieloty (hi, hi, waga trzyma mnie przy gruncie).
To, co mi przychodzi do głowy, zapisuję na małych białych karteczkach, które potem wyrzucam do kubła razem z kocimi kupami, tam na ogół lądują moje moje mądrości niestety, dosłownie i w przenośni.
Jutro wtorek, dociera do mnie konieczność pójścia na kolejne spotkanie, na które nie mam chęci ani ochoty.
Pójdę wbrew sobie…
Muszę, bo jak się powie TAK, to nie uchodzi zmieniać tego na NIE..., to jedna z moich zasad.
Tymczasem baczność, wygrywa rytuał; piję kawę i piszę te bzdury, jak codziennie o tej porze.
A w mojej głowie Coma...
Niech sobie siedzi, a ja w kółko nucę fałszując…, w końcu to tylko piosenka śpiewana przy pustej widowni; "Piosenka pisana nocą"..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz