wtorek, 26 marca 2013

O RZECZACH DZIWNYCH...

Nie za bardzo jestem jeszcze na obrotach logicznego myślenia, ale to niestety pora mojego bazgrania, więc niech tam… 
Nie ulega kwestii, że Kościół potępia wszelkie wróżbiarstwo, chociaż mówiąc między nami jak potraktować w takim wypadku jasnowidztwo, proroctwo?
Wszak wróżenie to posiłkowanie się rekwizytami.
To tyle.., bo cóż tu można dodać? 
Nie mam oczywiście zamiaru tu prowadzić polemiki z Kościołem, nie czuję się na siłach…, a w zasadzie nawet nie powinnam jako katoliczka.
A jak w takim razie mają się do tego moje wróżby…?
Zarówno tarot jak i inne sposoby zaglądania poprzez karty w przyszłość towarzyszyły mi od dzieciństwa i naturalnie wniknęły we mnie, przynajmniej tak to sobie tłumaczę. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym czy są one grzeszne czy nie, lub czy wierzę w nie absolutnie i do końca, czy też traktuję jako zabawę..., po prostu zawsze były.
Nie jest tak, że karty to mój drogowskaz, ale przyznaję, że czasami do nich zaglądam…, ale jakoś nie czuję w tym grzechu…
Wciągając się w temat dochodzę do wniosku, że jestem w takim razie osobą grzeszną ponad przeciętnie…, grzeszną i dziwną w ogólnym rozumieniu, a także i po trosze w moim.
Jeśli już dokonuję tego heroicznego wysiłku i myślę o tej porze…, to w miarę możliwości ogarnę większy obszar tematopodobny, który na mój własny użytek określam obszarem wyczulonego postrzegania świata i odczuwania jego drgań.
Tu wtrącę, że czasami zazdroszczę „prostym, nieskomplikowanym” ludziom, którzy, żyją ogarniając spokojnie całość, nie zagłębiając się w drobiazgi i odcienie. Pewnie dożyją setki, a ja się spalę o wiele szybciej… i gwałtowniej…
Wracając do grzesznego i niezrozumiałego mego trwania…
Pewne rzeczy (bez kart), po prostu wiem, trudno to określić słowami jak i skąd…, to jakiś rodzaj odczuwania.., ale tu paradoks; wiem, czuję, a mimo to, nie zawsze postępuję zgodnie z tą wiedzą. To tak, jakby dostać radę i nie zastosować się do niej… Czasami jest to sen, czasami to nagła myśl poprzedzająca zdarzenie, które potem następuje…
Podobnie jest z ludźmi, których spotykam na swojej drodze; wyczuwam ich „energię”, czy jest dla mnie „dobra” czy nie…
Gdybym jeszcze była na tyle mądra i potrafiła zawsze wykorzystać te informacje byłoby wspaniale…
Co by nie powiedzieć, nie żyje się z tym łatwo i nie jest łatwo otworzyć się na ludzi, kiedy coś w środku każe odwrócić się i odejść, albo odwrotnie wyciągnąć rękę i powiedzieć zaczekaj…, kiedy następuje zderzenie wewnętrznego głosu z tym, co mówi realny ogląd świata…
Czasem śmieję się, że mam w sobie, jakieś pozostałości z poprzedniego wcielenia, może byłam kiedyś czarownicą?
Ale naplotłam…., chyba mój wewnętrzny podpowiadacz powinien mi poradzić, żeby rano nie pisać …
Nic nie słyszę, pewnie też jeszcze się w pełni nie obudził…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz