Strach,
lęk, jakkolwiek by nie nazywać te uczucia nie są one obce żadnemu
człowiekowi. Towarzyszą nam niemal od narodzin, a może nawet i od chwili
poczęcia, przecież dziecko w łonie matki przeżywa to, co i ona.
Chyba
nie ma nikogo, kto by się nie bał, chociaż raz kogoś lub czegoś.
Są
nawet jednostki chorobowe bezpośrednio z lękami związane. Lęk
został zbadany i zanalizowany na wszelkie możliwe i niemożliwe sposoby.
Na ogół potrafimy sobie z nim radzić; samodzielnie czy przy pomocy
innych, a w skrajnych przypadkach pomaga nam medycyna i
„magiczna”tabletka.
Jest
jednak lęk, z którym niewielu sobie radzi, czy ma odwagę się z nim
zmierzyć. To lęk przed czymś, czego się nie zna, czego nie można
zdefiniować,czy wytłumaczyć racjonalnymi sposobami, albo po prostu się
tego nie potrafi.
Większość
z nas boi się śmierci, bo mimo, że obecnie nauka tłumaczy już prawie
wszystko, to śmierć, a raczej to, co po niej następuje jest dla nas nadal
swoistą enigmą.
Podejrzewam,
że jedynie samobójcy mają w swoim mniemaniu pewność, że posiedli tę
wiedzę i co najistotniejsze mniej się boją tego, „co po”niż życia.
Może to jest klucz, wskazówka?
Ale jaka, lub jakie?
Według
mnie są tutaj tylko dwie możliwości, które mogą brać pod uwagę; albo nie
ma po śmierci już nic…, zjedzą nasze ciała robaki, a resztki ich uczty
rozsypią się w proch, albo po śmierci czeka nas drugi lepszy od tego,
który znamy świat…, i warto tam znaleźć się jak najprędzej.
Niestety
ja nie mam takiej jak oni pewności, choć często myślę o nieuchronności
tego, co nastąpi… i obawiam się, że jeśli trafię do świata po tej drugiej
stronie może nie być mi lepiej niż teraz.
Jednego
tylko jestem pewna, jeśli myślę o kresie ludzkiego żywota,że
najstraszniejsza jest śmierć w samotności… i tego też się boję…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz