W
zasadzie moje życie to pasmo rozczarowań i zawodów, dlatego nie dziwię
się mojej obronnej postawie, której efektem jest zupełne zamknięcie się w
sobie.
Tylko raz podczas mojego życia czułam się przez kogoś kochana całkowicie i bezwarunkowo…
Może aż raz?
Przecież są ludzie, którzy nigdy nie byli tak kochani…
Wszyscy
pozostali, których kochałam. zadali i zadają mi ból, są źródłem mojego
rozczarowania, które przeniosło się również i na innych ludzi, być może
dlatego nie potrafiłam w pełni cieszyć się miłością kiedy mnie ona w
końcu spotkała.
Zawsze
byłam sama wobec problemów, jakie mnie spotykały, nawet jako dziecko.
Ze strony osoby, która powinna być dla mnie najbliższa na początku startu
w życie spotykałam się z krytyką i byłam traktowana przedmiotowo. Matka
nigdy nie interesowała się tym, co ja czuję, czego pragnę; patrzyła na
mnie przez pryzmat własnych życzeń i potrzeb. Nie ufałam jej i
tę nieufność przeniosłam w późniejszym życiu na innych ludzi. Bałam się
okazać i im moje uczucia, bałam się odtrącenia.
Dorastałam nie mając w nikim oparcia, zdana tylko na siebie.
Wyszłam
za mąż, a głównym powodem tego kroku nie była ciąża, (choć w niej
byłam), ale możliwość ucieczki od huśtawki emocjonalnej, jaką miałam w
domu zafundowaną przez matkę. Wydawało mi się, że Leszek da mi to,
za czym tęskniłam; spokój i wsparcie…, no i miłość.
Niestety
pomyliłam się, a może miałam tylko pecha? Kolejny zawód; może nawet
największy w całym moim życiu, bo ufałam i wierzyłam w
niego bezgranicznie.
Ale to było…, choć może całkiem nie minęło.
Kolejna
porażka to moi synowie; ale tę sprawiłam sobie już sama niestety. Nie
potrafiłam ich tak wychować, aby umieli dostrzec miłość tam gdzie jest i
obłudę tam gdzie jest…, wybierają łatwiejszą drogę, przyjemniejszą, nie
wiem jak to określić…
Bardzo
boli mnie to, że, mimo, że ich ojciec mnie skrzywdził, potraktował jak
zużyty sprzęt i oddalił jak służącą z domu, oni wolą jego. Mam nawet
wrażenie, że wraz z upływem czasu są skłonni obarczyć winą za
rozpad rodziny właśnie mnie. Za chwilę w ogóle o mnie zapomną, a
najlepszą ich przyjaciółką będzie nowa kobieta ich ojca.
Przykre to, ale cóż… Milczę jak zawsze, nigdy nie potrafiłam walczyć o swoje, a o uczucia to już zupełnie.
Niech
będą szczęśliwi, moje życie i tak już długo nie potrwa. Czasami mi
smutno i czuję ogromną pustkę; nie potrafię żyć tak jak teraz żyję.
Nie
mam pracy, a więc, co za tym idzie znajomych, żyję jak w pustelni, w
zasadzie to odzwyczaiłam się od kontaktów z normalnymi ludźmi.
Jedyna osoba, która widuję to moja matka, ale to akurat jest dla mnie
trucizną, którą zażywam powoli acz skutecznie…
Jestem
w sytuacji bez wyjścia zasadzie to teraz jest to samotne czekanie już
tylko na śmierć, na którą nie jestem jeszcze gotowa….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz