Cóż za dziwny nawyk to ciągłe zapisywanie…, czy to jakiś rodzaj manii, czy coś równie chorobowego?
To,
że lubię zapisywać to, co się zdarzyło, to jeszcze mogę zrozumieć; nie
ja pierwsza i zapewne nie ostatnia tak robię, ale ta
potrzeba natychmiastowego utrwalenia na jakimś skrawku papieru ulotnej
myśli, samą mnie zadziwia.
Robię to w najrozmaitszych miejscach, zapisuję i odkładam, czasem chowam po kieszeniach, między książkami, fakturami, i po co?
Dzisiaj
znowu znalazłam kilka „wytworów”. Siedzę teraz, czytam i zastanawiam
się, co „autorka” miała wtedy w głowie, kiedy to pisała.
Kubeł stoi obok, chętny na każdy śmieć, pewnie szczególnie chętny właśnie na ten z mojej głowy, ale ja się nie poddaję tak łatwo, proponuję kompromis.
Kolejne
karteluszki sfruwają na jego dno, a ich treść zapisuje się czarnymi
literkami na ekranie komputera; to taki mój ślad, że byłam i myślałam.
Nie zawsze mądrze, ale zawsze po swojemu.
Uff…
Kosz pełen podartych kartek…, Mimo, że zapisałam wiele z pośród zdań, które na
nich były, mam jakieś dziwne wrażenie, że zrobiłam coś nie tak.
Ech…, chyba mam jednak słabość do tych koślawych literek pisanych na kolanie..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz