niedziela, 18 listopada 2012

LIŚĆ PRZEDOSTATNI

Dzisiaj coś we mnie pękło. Dotychczas pomimo lawiny nieszczęść, która na mnie sukcesywnie zrzucała kamień po kamieniu, trzymałam się zadziwiająco dobrze. Sama nawet temu się czasami dziwiłam i mówiłam o sobie, że jednak jestem twarda…, że ktoś inny na moim miejscu dawno by się poddał.
Wszystko jak się okazuje ma swój kres, swój stopień wytrzymałości, po przekroczeniu, którego mury sypią się w gruzy… i nie ma już nic…
Nie ma już nic i już niczego się chce, bo nie ma się siły chcieć…
Jest tylko wszechogarniająca pustka, na której dnie jest jeszcze tylko ból, i tylko on jest tą cienką nitką, która jeszcze trzyma ciało tu gdzie jest.
Wszyscy, których kochałam mnie skrzywdzili ( bez wyjątków)  i zostawili po sobie niegojące się rany...
Widocznie nie powinnam kochać…. Powinnam być wyrachowana i patrzeć swego, nie ufać tak jak ufałam…
Ale to nic, kiedy ból zniknie i nie będę już czuła nic; odejdę… spokojnie i po cichu.
W zasadzie to już mnie prawie nie ma…
Jest tylko te parę słów gdzieś zapisanych, które spadają jedno po drugim jak liście z drzew jesienią…, jeden po drugim, aż spadnie ostatni…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz